czwartek, 5 sierpnia 2010

33 sceny z życia - dobry

O rodzinie, dojrzewaniu i śmierci - ten zestaw tematów masowego widza z pewnością nie zachęci. Ale i nie pod masowe gusta skrojony jest najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej. To intymna historia, w której odbijają się echa traumatycznych przeżyć reżyserki. I pewnie właśnie dlatego - jakkolwiek autorka stanowczo podkreśla, że nie jest to film o śmierci jej rodziców - "33 sceny z życia" są najmniej wydumanym i najbardziej poruszającym obrazem w jej dorobku.

Julia właśnie weszła w wiek chrystusowy. Na początku nic nie zwiastuje przełomu, jaki ma się w tym roku dokonać w jej życiu. Dziewczyna pracuje nad projektem, który zamierza zgłosić do udziału w weneckim biennale. Wyjeżdża na kilka dni do leśnej daczy, gdzie spędza czas z rodziną. Z tournee przyjeżdża jej mąż, wzięty kompozytor, z którym znają się niemal od dziecka. Matka Julii jest pisarką, ojciec dokumentalistą. Wszyscy, włączając w to satelitów rodziny (niedoszłego księdza, który towarzyszy siostrze Julii, i jej przyjaciela Adriana) ucztują tu beztrosko i celebrują wspólnotowe rytuały, które wkrótce przekreśli tragedia. W dniu, kiedy zdycha ukochany pies rodziny, Barbara, matka Julii, zaczyna czuć się źle. Wkrótce lekarze diagnozują u niej nowotwór złośliwy, nie dając jej szans na przeżycie. Rodzina, która przed chwilą tak harmonijnie ze sobą współdziałała, zostaje wystawiona na ciężką próbę.

W hollywoodzkim filmie dostalibyśmy w tym miejscu umoralniający wykład na temat siły więzi międzyludzkich, usłyszelibyśmy, że miłość potrafi działać cuda, jeśli tylko w nie wierzymy i trzymamy się razem. Szumowska zamiast pokrzepiających banałów serwuje nam kawał wstrząsająco uczciwej spowiedzi. Julia - alter ego reżyserki - to osoba słaba, być może nawet egoistyczna, a już na pewno zupełnie nieprzygotowana na cios, jakim jest choroba matki. Jednocześnie jednak jest to także bohaterka rozbrajająco ludzka. Jej zachowanie - nie zawsze stosowne wobec powagi odchodzenia bliskiej osoby - uzmysławia, jak trudny i długotrwały bywa proces godzenia się i integrowania w swojej psychice poczucia straty.

Kontakt z komercyjnym kinem, literaturą oraz uteatralizowaną przez media rzeczywistością zaszczepił w wielu z nas fałszywe oczekiwania wobec nas samych, naszego stanu duchowego, psychicznego i reakcji na kryzysy życiowe. Szumowska odkłamuje te przekazy - przedstawiona przez nią śmierć jest codzienna i nie towarzyszą jej dzwony kościelne, ani nie wykorzystuje w jej obrazowaniu zdjęć w zwolnionym tempie. Ludzie wokół umierającej nie walą głową w ścianę ani nie rwą szat. Wszystko to, co tak bardzo oburzyło konserwatywnych krytyków w tym filmie (sceny pijackiej biby podczas stypy, niepoczytalnego zachowania bohaterki, jej romansu), można by tu podsumować dwoma słowami: autentyzm emocji. Bywa, że kiedy powinniśmy płakać, wybuchamy śmiechem, że na tragedię reagujemy w dziwaczny i zaskakujący sposób, że śmierć bliskich wyzwala zamiast żalu wyzwala w nas hedonistyczny trans. Ludzie silni i dojrzali być może nie potrzebują mechanizmów obronnych, ale dla większości z nas - niedoskonałych i niedojrzałych - śmierć ukochanych to ból, który domaga się za wszelką cenę uśmierzenia. I to znieczulanie się, jakkolwiek brzydko wyglądające z zewnątrz, jest skrajnie ludzkim impulsem.

Odwaga, z jaką Szumowska nam o tym opowiada, mimo wszystko w dużej mierze opowiadając o sobie, jest największą wartością tego filmu.

Film, finansowany częściowo z niemieckich pieniędzy, jest sprawnie zrealizowany. Narracja złożona z oddzielonych wyraźnie czarną sklejką zbiorów scen układa się w wartki strumień przeżyć bohaterów. Trochę przeszkadza tu niekiedy polski dubbing niemieckich aktorów, choć z drugiej strony samej kreacji Julii Jentsch nie można niczego zarzucić.

Jasne jest, że Małgorzata Szumowska nakręciła film autoterapeutyczny, który w tym wypadku może też okazać się leczniczy dla wszystkich, którzy mają na swoim koncie doświadczenie straty.

Dlatego chyba faktycznie należy żałować, że "33 sceny" nie doczekały się głównej nagrody w Gdyni. Bo choć "Mała Moskwa" to bardzo przyzwoite kino, pozostaje tylko melodramatem, podczas gdy obraz Szumowskiej zdaje się czymś więcej.






reż. Małgorzata Szumowska
wyk. Julia Jentsch, Andrzej Hudziak, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Peter Gantzler
prod. Niemcy/Polska 2008
Premiera: 7 listopada


Publ. list. 2008 Doza Kultury, emisja 20.00, 2010-08-06 Canal+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz