środa, 18 sierpnia 2010

Smak życia 2 - taki sobie

Bohaterowie francuskiego hitu kasowego "Smak Życia" spotykają się po latach, by znów wikłać w burzliwe układy towarzysko-romansowe. Czy spoważnieli? Chyba nie, bo według Cedericka Klapisha trzydziestolatkowie to wzbraniająca się przed dorastaniem młodzież, ewentualnie dobrze zarabiająca grupa konsumencka. Francuz Xavier, który artystyczne ambicje literackie zamienił na wyrobnictwo scenariuszy telewizyjnych oper mydlanych jest poszukującym poligamistą. Angielka Wendy wciąż powtarza schemat toksycznych relacji z emocjonalnymi popaprańcami, zaś jej młodszy brat William – wieczny dzieciak i żartowniś, zakochuje się na zabój w wiotkiej rosyjskiej balerinie. W wielkich skupiskach singli Europy ślub to wydarzenie rzadkie, ale i kolejna okazja do romansowania. Klapisch, który narrację epizodyczną doprowadził do perfekcji, frywolnie skacze po płaszczyznach czasowych, chętnie odwołując się do estetyki wideoklipu i inkrustując swój filmowy kolaż tłustymi beatami z modnych parkietów. Niech jednak ta efektowna forma nikogo nie zmyli - próżno tu bowiem szukać manifestu pokolenia czy wnikliwej analizy socjologicznej. Związki smakoszy życia to konwencjonalne seksistowskie gierki damsko-męskie, a niedbały czar bohaterów to stary dobry hedonizm zmieszany z powierzchownością. Wystarczy jednak z góry przyjąć, ze "Smak życia 2" to zwykła komedia romantyczna, by nie rozczarować się podczas seansu. Bo choć znajdziemy tu niemal same klisze, to będą one jakże efektownie podkolorowane. Klapischowi udała się rzecz wyjątkowa: jego film to kino komercyjne z indywidualnym piętnem autorskim – obraz idealny dla widza, który nie może już patrzeć na Kate Hudson, a jednocześnie ma ochotę na beztroski wieczór w kinie. Ponadto jest to rzecz sformatowana całkowicie pod katem widza z Europy. Europy, która jako kulturowa całość (łącznie z Rosja) jest tu czymś na kształt wielokulturowego konglomeratu – śmiejącego się ze swoich regionalizmów i stereotypów narodowych, ale i pamiętającego o politycznej poprawności, w ramach której belgijskie lesbijki i senegalskie imigrantki to świetne dziewczyny. Wszyscy poczują się tu pełnoprawnymi właścicielami wspólnego dziedzictwa - architektury idealnych ulic w Petersburgu i baletu Czajkowskiego, weneckich gondoli czy sceny balkonowej z "Romea i Julii". Nie będą też potrzebować mapy, by odnaleźć się w miejskim gąszczu Eurolandu, nokturnowych paryskich pejzaży i swojskich londyńskich pubów. Pozostaje pytanie: cepelia to czy folder promocyjny starego kontynentu? Pewnie po trosze jedno i drugiem, a przy okazji sympatyczny kolaż ułożony z wielu mikroscenariuszy, które mogą zaistnieć między dwiema osobami płci przeciwnej. Tfu, płeć nie gra tu przecież roli.


Druk, sierpień 2005 Ozon, emisja 21.50, 2010-08-18 Ale Kino!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz