czwartek, 5 sierpnia 2010

Zupełnie jak miłość - słaby

O nowym filmie Nigela Cole'a ("Joint Venture", "Dziewczyny z kalendarza") nie można powiedzieć tak wiele dobrego, co o poprzednich. Przenosiny do USA wyraźnie nie wyszły Brytyjczykowi na dobre, co zresztą z dawien dawna stanowi regułę, z której na przestrzeni lat wyłamał się chyba tylko Hitchcock. Cole zamienił pazury na tipsy, czyli wyzbył się tego, co w jego filmach było najcenniejsze - talentu do kreślenia dowcipnej satyry społecznej z udziałem oryginalnych postaci.

Po wyspiarskim humorze i doskonałych (jak zawsze u Cole’a) aktorach ani śladu. Są za to młode, wylizane buźki Amandy Peet i Ashtona Kutchera. Ci dwoje poznają się w samolocie i bez zbędnych ceregieli idą ze sobą, chciałoby się powiedzieć do łóżka, w tym wypadku jest to jednak zgoła inne miejsce. Nie wiem, czy miało to być jakieś pikantne nawiązanie do "Emanuelle", w każdym razie takie są początki bajeczki o czapli i żurawiu, czy też Harrym, który poznał Sally w samolocie. Bo po tym nader bliskim spotkaniu nasi bohaterowie zostają przez scenariusz skazani na wieloletnie oddalenie.

Są jeszcze bardzo młodzi i niedojrzali - chce nam powiedzieć Cole - nie wiedzą, o co w życiu chodzi. Dlatego ona zachowuje się jak zbuntowana punkówka, która po zaliczeniu faceta może z nim co najwyżej wypić podwójną whisky na do widzenia. Na szczęście (nieszczęście) podniebni kochankowie wymieniają się numerami, zakładając się, że 6 lat on dorobi się bajecznej fortuny. Traf chce, ze już po 2 latach znów na siebie wpadają. Spędzają razem noworoczną noc i tym razem to on się na nią wypina. I tak dalej, jeszcze kilka razy na przemian będą znikać sobie z horyzontu, by na koniec pójść po rozum do głowy.

W międzyczasie przeżyją kilka związków, których trwałość będzie krucha. W końcu wbrew amerykańskim mitom i wygórowanym ambicjom nasz bohater nie zrobi wielkiego szmalu na pieluszkowym biznesie, a bohaterka uzna, że przypadkowy seks to jednak nie to. Nie będę zdradzać zakończenia, którego już prawdę pisząc nie pamiętam - ale przecież kryształowej kuli mieć nie trzeba, żeby przewidzieć bieg akcji. W końcu - jak u Czechowa - jeśli w pierwszej scenie na ścianie wisi strzelba, to w ostatniej musi wypalić. Zasada ta w przypadku amerykańskich romansów sprawdza się niezawodnie.

Jednym słowem: jeśli gustujecie w banalnych historiach, w których chodzi o to żeby chłopczyna o charyzmie Pampersa wręczył panience pierścionek z diamentem - to zapraszam na seans. Zostaniecie profesjonalnie zabawieni do łez, choć całość nie da wam wiele do myślenia. Mnie podobne historie, jakkolwiek ładnie zrealizowane ani nie pokrzepiają, ani nie podgrzewają. Ale jak to kiedyś mawiała wróżka Grażynka w programie “Randka w ciemno” - “decyzja należy do ciebie”. Pierwsza gwiazdka za nazwisko reżysera, druga za sprawny warsztat i trzecia z szacunku do wielbicieli romansów, a całość jest na tróję.

reż. Nigel Cole
wyk. Amanda Peet, Ashton Kutcher
prod. USA 2005
Premiera: 13 maja 2005


Publ. maj 2005 Doza Kultury, emisja 18.20 2010-08-06 HBO Comedy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz